Przejdź do głównej zawartości

Marzenie Nataszy

· 2 min aby przeczytać

Pełen premier i doznań październik miał swoje apogeum w ten weekend. O filmie już pisałem, ale w teatrze jeszcze byłem. Tym samym co w zeszłym tygodniu ale na innej premierze. Rosyjski dramat współczesny jednak jest mi bliższy niż romantyczny dramat polski. Oh!

Święto nerdów

· 2 min aby przeczytać

zdjęcie z internetów, bez Tuffira

Dużo będzie pisane w najbliższych dniach. Będą głosy uwielbienia, będą też nienawiści. Nazwisko Atrydów będzie odmieniane przez przypadki częściej niż po zbrodni Klitajmestry. Szczególnie głośno będzie we wszystkich mediach nerdowych. Nowa ekranizacja Diuny będzie rozpalać nerdowe emocje. Bo Diuna w świecie nerdów jest cholernie ważna. Jest na wyższym poziomie ważności niż książka o tym, że trzeba wrzucić obrączkę do wulkanu. Jest ważna podobnie jak pytanie czy androidy marzą o elektrycznych owcach. Jest ważna jak pytanie ile jest sześć razy siedem. A każda ekranizacja tak ważnej pozycji będzie budziła mnóstwo emocji. Obudziła tez moje. A ja jestem zachwycony.

Kordian

· 3 min aby przeczytać

grafika zaczerpnięta z profilu Teatru Lubuskiego na Facebooku

Dawno nie było nic o doznawaniu. Co nie oznacza, jakobym nie doznawał. Dawno nie było też nic o wodzie sodowej oraz gąsce Balbince. To ja przepraszam…

No ale w teatrze byłem. Na premierze. Polecam.

Teatr polecam. Premiera mniej.

No, ale byłem w tym teatrze. Teatr Lubuski w Zielonej Górze wystawił Kordiana. Jako, że szczerze nienawidzę polskiego dramatu romantycznego to pojechałem. Zabraliśmy też dzieci, co mają mieć lepiej.

Wake me up…

· 1 min aby przeczytać

przyniósł pan listonosz, zamiast karty do głosowania

W poniedziałek przyszła do mnie płyta. Sama nie przyszła, przyniósł ją pan listonosz. Spodziewałem się, ale jednak taki lęk trochę. Co to? Wezwanie do wojska? Karta do głosowania? Kwitek z pralni? A tu nie. Tu płyta zespołu. Ostatni raz ten zespół wydał płytę w 2013. To już siedem lat minęło. Pamiętam jak dziś.

Xurros, czyli wycieczka do Sitges

· 4 min aby przeczytać

W Katalonii byłem kilka dni. Nie pierwszy raz, ale pierwszy raz wypoczynkowo i pierwszy raz z rodziną. Mam garść wrażeń, kilka nowych smaków, jeden zawód kulinarny, kilka luźnych przemyśleń natury egzystancjalno-turystycznej.

Przede wszystkim chciałbym zacząć od miasta. Sitges to bardzo ładne, idealne na wakacyjny wypad miasto. Całkiem niedaleko od Barcelony, a jednocześnie wystarczająco daleko by uciec od tłoku i innych turystów. Bardzo otwarte miasto, bardzo gościnne i łatwo uciec w nim od głównych turystycznych szlaków. A to warto uczynić w poszukiwaniu restauracji czy kawiarni. Małe wąskie uliczki pełne są kawiarenek i barów tapas, a te pełne są nowych doświadczeń kulinarnych. Te przy plażach i głównych szlakach, zachęcają z daleka, ale do tych wspomnień nie wracam aż tak chętnie. Zresztą mój największy zawód — czarna paella, z którą wiązałem pewne nadzieje, to właśnie jedna z restauracji przy samej plaży. Czarna paella to ryżotto z owocami morza zaczerniane tranem z kałamarnicy. Chciałem już od jakiegoś czasu spróbować, bo to ponoć typowo katalońskie danie... Cóż może zbyt duże nadzieje z nią wiązałem. Najlepsze wspomnienia mam z tych z miejsc, które trzeba było znaleźć, gubiąc się w wąskich uliczkach.

Truposze Jarmuscha

· 3 min aby przeczytać

Siedziałem chwilę cicho. Chwila przeciągnęła się do roku. Trochę dlatego, że mi się nie chciało pisać. Trochę nie miałem czasu. Trochę mi się formuła wyczerpała. Ale cały czas doznawałem. Tyle że w środeczku tak trochę. Bez uzewnętrzniania. Ale potem mi się przypomniało, że przecież miałem się dzielić doznaniami. No więc ten…

Na filmie byłem. W innym mieście, bo w moim mieście jedno kino zamknęli a drugim nie puszczają Jarmuscha. No więc byłem w innym mieście, na filmie o zombie. Bardzo dobrym filmie o zombie.

Dalej będzie spoiler na spoilerze