Krwiste zakończenie sezonu
fot. K. Budrewicz, zdjęcie z profliu FB Teatru
Na samym początku wita nas i ostrzega Anna Sienicka. Ostrzega i uspokaja. Żebyśmy się nie bali, bo będzie dużo krwi, ale to nie będzie prawdziwa krew, że ludzie będą cierpieć, ale to tylko aktorzy udający cierpienie. Widz czuje się uspokojony i nie boi się krwi. I dobrze, bo to nie krwi należy się w tym spektaklu bać, a jest to najbardziej przerażająca komedia jaką widziałem.
Hanoch Levin pisał Płaksy umierając w szpitalu. Jest to jego ostatnia sztuka, w której dzieli się z nami swoim doświadczeniem, strachem, i refleksją na temat śmierci. Ale nawet ta mnogość śmierci i morderstw nie powodują, że widz się boi. Bo widz jest uspokojony przecież, przez Annę Sienick ą, pomocnika sanitariusza.
Miejsce akcji to szpital w Kalkucie. Mocno przeludniony, mocno niedofinansowany, z ogromnymi brakami w personelu. W jednym szpitalnym łóżku leżą po trzy osoby, co przecież nie jest problemem, bo są chudzi, a w dodatku jeszcze przecież schudną. Starsza pielęgniarka (Małgorzata Urbańska) wyjaśnia to szybko i dość rzeczowo. Młodsza pielęgniarka (Arkadiusz Jaskot) ma jeszcze w sobie mnóstwo empatii i oczy do płakania, ale jest tylko jedna i zmęczona. Ale to miejsce, ten bałagan, ten ruch, chaos i pospiech, to jeszcze nie jest to, co mnie tak mocno przeraziło.
Bo w szpitalu gaśnie światło, bo jest noc i chorzy zostają sami, pozostawieni ze swoimi demonami, strachem, cierpieniem, konaniem, śmiechem, niedołężnością i demencją. Ewa Galusińska i Anita Poddębniak, są tak autentycznie przerażone tą nagłą ciemnością, która przecież nawet nie jest ciemna, bo pełna szpitalnego światła. Tak przerażone tą ciszą, która przecież nie jest cicha, bo karetki i dźwięki z innych sal. Tak są przerażone, że widz siedzi i nerwowo się podśmiechuje ze strachu i całe swoje uspokajanie może sobie pani Anna teraz w buty wsadzić. Cały ten straszny klimat dopełnia Paweł Palcat, który w może i mógłby trochę rozładowywać to napięcie, ale jak się dobrze zastanowić to tylko je potęguje.
A to sam początek dopiero jest.
Bo teraz, po tej całej gęstej od strachu nocy wchodzi, cały na biało, personel i wystawia tragedię o cierpieniach Agamemnona i jego śmierci. I trzeba pamiętać, że to Kalkuta przecież, sztuka jest wystawiona ze wszystkimi najważniejszymi atrybutami Bollywoodu.
Ten Bollywood zagłusza i odsuwa pamięć o tej szpitalnej nocy, ale ona w widzu jest i ten widz o tym wie, że ona wróci.
Spektakl zaczyna się od tego, że Klitajmestra (Małgorzata Urbańska) postanawia zabić strażnika (Mateusz Krzyk) za to, że przespał powrót Agamemnona (Bogdan Grzeszczak). I Klitajmestra nie udaje wcale, że nie lubi zabijać. Zresztą historia jest przecież dobrze znana. Wiemy, że Klitajmestra i Ajgistos (Łukasz Kucharzewski) zabiją jeszcze Agamemnona i Kasandrę (Arkadiusz Jaskot). I te morderstwa w tej tragedii, to jest kompletna rzeź. Leją się niesamowite ilości sztucznej krwi, a leją się w tak absurdalny sposób, że w zestawieniu z pamięcią tej nocy, ta rzeź tworzy jakiś kompletnie nieopisywalny obraz niesamowitości. I budzi salwy śmiechu ta tragedia, ale na finał, kiedy zaczyna się sprzątanie podłogi, to wiadomo, że za chwilę znów przyjdzie ta noc.
Dawno temu, bardzo dawno, Maciek pokazywał nam w DKFie Królestwo von Triera. To był taki maraton na całą noc i oba sezony serialu. Dla klimatu i zabawy widzowie przebierali się na ten maraton w różne flizelinki. Przed wejściem na Płaksy, widzowie też dostają flizelinowe fartuchy i to było moje pierwsze skojarzenie, jeszcze w foyer. Ale potem pomyślalem, że to nie tylko te flizeliny. Cały klimat tego kalkuckiego szpitala i ten absurd tragedii o cierpieniach Agamemnona przypominał mi tamte emocje i strach na seansie Królestwa.
Spektakl to również znakomita scenografia, świetne stroje (zbroje z termoforów zapamiętam długo) i wspaniałe efekty specjalne w postaci sztucznej krwi.
Z osobistych zachwytów, co nie wymieniłem a warto, to monodram Starego Konającego przed chatą ściągacza skór, szaleństwo Ajgistosa, kiedy już dobrał się do krwi i scena, kiedy Kasandra prosi Klitajmestrę, żeby jej nie zabijała, ale Klitajmestra się nie godzi.
Idźcie na Płaksy, jest dobrze zagrany i zrealizowany spektakl, ale niech Was nie zwiedzie afisz, to nie jest zwykła komedia i Levin zostawia w widzu swoje piętno.
I jeszcze link do strony teatru.
fot. K. Budrewicz, zdjęcie z profilu FB Teatru i ja na nim jestem we flizelince