Wake me up…
przyniósł pan listonosz, zamiast karty do głosowania
W poniedziałek przyszła do mnie płyta. Sama nie przyszła, przyniósł ją pan listonosz. Spodziewałem się, ale jednak taki lęk trochę. Co to? Wezwanie do wojska? Karta do głosowania? Kwitek z pralni? A tu nie. Tu płyta zespołu. Ostatni raz ten zespół wydał płytę w 2013. To już siedem lat minęło. Pamiętam jak dziś.
Teraz, siedem lat później słucham nowej płyty.
Śmiertelne piosenki są autorstwa pana Marcina. Prócz jednej — jedna jest pana Gałczyńskiego. Muzyka z bazaru od ruskich, jak sugeruje wujek Grzeniu, znakomicie pasuje do piosenek pana Marcina. Przez muzykę przebija smutek i molowe tonacje. Przez słowa przebija się tak zwana życiowa mądrość czyli rezygnacja i pogodzenie z losem. Pięknie to się komponuje. Na tym tle znakomicie odcina się najweselszy utwór płyty Dyndełe.
Zespół nagrywa już dwadzieścia pięć lat. Posiwiał, przytył i spuchł. Nadal nagrywa prawdziwe płyty. Porządne płyty.
Warto posłuchać. Warto mieć. Warto rozmawiać (choć nie z każdym).