Przejdź do głównej zawartości

Teatr Tutejszy, wino z majoków i język białoruski

· 2 min aby przeczytać

zdjęcie pochodzi z profilu Facebookowego teatru im. Modrzejewskiej

Ray Bradbury to autor, dzięki któremu wiem, w jakiej temperaturze palą się książki. Trochę przypadkiem poznałem zupełnie innego Bradburego, w zupełnie innym języku, który też słyszałem na żywo pierwszy raz w życiu.

Trochę przypadkiem, bo nie do końca planowałem wyjazd do Legnicy, ale w oczekiwaniu na monodram Joanny Gonschorek we fułaje, otrzymałem byłem zaproszenia na finał białoruskiej rezydencji u Modrzejewskiej. No to pojechałem.

Prezentacja składała się z dwóch części. Część pierwsza to szkic przedstawienia na podstawie “Słonecznego wina” Raya Bradburego. Część druga to półgodzinne laboratorium. Improwizacyjne ćwiczenie, trochę o budowaniu miejsca na scenie, trochę o relacji. Bardzo miło zwieńczało wieczór.

Jeżeli zaś idzie o część pierwszą, to przeżyłem kilka zachwytów i kilka zaskoczeń. Zaskoczenie pierwsze to język białoruski. Pierwszy raz w życiu słyszałem ten język na żywo (w sumie to w ogóle pierwszy raz w życiu go słyszłem), no i jestem urzeczony. Język jest śpiewny i miękki jak rosyjski, jednak słownictwo o wiele bardziej zbliżone do polskiego i ukraińskiego. Po chwili wsłuchania się można na żywo zrozumieć jakieś osiemdziesiąt procent treści. Bardzo mi się na ten przykład podoba słowo minuta, które oddaje tego ulotność odcinka czasu. Po białorusku to хвіліна (po ukraińsku хвилина).

Zachwyty to przede wszystkim dzieło Bradburego, którego nie znałem wcześniej. Pełna magii i dziecięcej prostoduszności historia jednego lata. Tekst został znakomicie przeniesiony na scenę. Poszczególne kadry, w których w rolę, głównego bohatera, Douglasa (chwilę mi zajęło, zanim skojarzyłem, dlaczego mówią do niego Duh) wcielali się kolejni aktorzy. Było kilka scen, które złapały mnie szczególnie. Zbieranie mleczy na wino i opowieść o tym, jak to wino będzie smakować zimą, opowieść o maszynie, która czyni szczęśliwym czy scena finałowa i opowieść o wietrze w butelkach. Scena finałowa to już szczególnie, bo otrzymałem na niej buteleczkę świetlików, które świecą tylko najczarniejszą nocą.

Podsumowując, warto było się wybrać. Pomimo, że to dopiero szkic to trzyma się bardzo dobrze i chyba już mu blisko do ostatecznej formy. Mocno kibicuję teatrowi z Mińska, chętnie zobaczę kiedyś całość. Wrzuciłem zresztą też powieść na listę na goodreads, ale tam na razie to w sumie piętrzy mi się kupka wstydu. Jakbyście mieli okazję, gdzieś zobaczyć tę sztukę, czy też w ogóle Teatr Tutejszy z Mińska to polecam.

Linki: