Wstąp do Walhalli
źródło: https://www.facebook.com/photo?fbid=740920428036862&set=pcb.740924521369786
gdy świat się wali. Ja wczoraj wstąpiłem. Nie żałuję. Tym bardziej, że świat chyba rzeczywiście się wali.
Jakiś czas temu dzwoniłem do Teatru w Legnicy, bo chciałem bardzo kupić bilety na spektakl, których nie dało się kupić w internetach. Bilety udało się kupić, ale wspominam tę rozmowę, bo padło tam bardzo ważne zdanie:
— wie pan, my teraz szykujemy wodewil proszę pana, duża rzecz. — brzmiało zdanie.
— Wodewil — pomyślałem — duża rzecz.
Ta rozmowa w tej historii nie wnosi nic ponad informację, że wiedziałem, że będzie wodewil, jeszcze zanim się na afiszach pojawił. Tak tylko zaznaczam, żeby było jasne.
A sam wodewil, czy też Wodewil oglądałem wczoraj. A warto było, oj było. Otóż historia dzieje się w Legnicy w 1933, czyli że w Niemczech. To jest taki okres, że jeszcze w sumie szumi trochę dwudziestolecie, jeszcze jest zabawnie, ale już na horyzoncie coś wisi i wszyscy to czują. I tu to coś wisi od samego początku — począteczku. Już przed pierwszą piosenką wiadomo, że nie będzie dobrze, ale na razie trzeba się śmiać. Poeta pan Marcin by napisał, że nigdy więcej nie będzie takiego lata. Z wysokiego c niepokój wprowadza Paweł Palcat a potem jest już tylko lepiej.
Na szczęście opowiedziana historia to tylko historia przedwojennego niemieckiego miasta i nie ma żadnych odniesień do dnia codziennego. Dziś na szczęście nie odbywają się u nas żadne autorytarne próby podporządkowania sobie narodu. Nikt nie gra kartami narodowego nacjonalizmu, policja nie jest ślepym aparatem w rękach cyników. Nie polujemy na czarownice i nikt nie jest prześladowany czy to ze względu na wyznanie czy narodowość czy jakiekolwiek inne cechy. Uff aż odetchnąłem, że to tylko tamta Legnica czy też Liegnitz, żeby wyraźnie oddzielić. Nasz minister sprawiedliwości, nie nosi przecież za pasem broni, jak ten opiewany w wodewilowej piosence. Przecież. Uff. Dobrze, że to minęło bezpowrotnie…
Ale historia Liegnitz i wydarzeń z 1933 jest tylko tłem do opowiedzenia historii ludzi. Przewija się tutaj ich kilka. Są przebrzmiałe gwiazdy berlińskiego kabaretu, jest dyrektor szmirowatego wodewilu gdzieś na zadupiu Niemiec, są niespełnione marzenia, smutek, kłamstwa, oszustwa. Wszystko to co na szczęście dzisiaj udało nam się wyrugować z naszej zdrowej tkanki społecznej, ale dość może o treści, bo nie chcę za dużo zdradzić.
O formie bym chciał trochę wspomnieć. Jeżeli jeszcze nie wspomniałem, to spektakl jest wodewilem. I pisząc wodewil, mam na myśli wodewil. Taki normalnie jak Cabaret, Chicago czy też Wiosna dla Hitlera. Zresztą skojarzenia z tym ostatnim (nieistniejącym) miałem najczęściej, choć może to tylko mózg mnie oszukuje, bo Producentów widziałem tylko raz i to dawno temu. Ale wracając do formy. Wodewil, dużo piosenek, tańca, muzyki i radości. Skojarzenie z Kabaretem jest naturalne, zresztą twórcy nie uciekają od niego. Kiedy jest piosenka o pieniądzach to nikt nie ukrywa skąd pomysł na refren. I to właśnie ta forma tak niesamowicie poprzez kontrast wydobywa przerażającą prawdę treści.
Mam też kilka prywatnych specjalnych zachwytów, o których chciałbym wspomnieć. Zachwyt pierwszy to muzyka, znakomity zespół i świetnie napisane piosenki. Dodatkowym zachwytem jest poezja tychże. Słowa piosenek są rzeczywiście tą definicyjną katedrą, bez zbędnego słowa. Dosadne, gdzie trzeba uderzyć i subtelne, gdzie trzeba zmrużyć oczy. Wers o tym, że głowy dookoła lecą po to, żebyś się cieszył, że nie twoja — przeraża mnie osobiście na kilku poziomach przerażenia.
Choreografia. Szczególnie w piosenkach nawiązujących do narodowych i porządkowych treści. Niebanalna i subtelna, bez zbędnego epatowania ogranymi i mocnymi gestami. To bardzo wzmacnia straszny wydźwięk prawdziwych gestów, kiedy się z czasem też pojawiają.
Program w postaci legnickiej gazety codziennej z 1933 roku. Bardzo ciekawe artykuły i ogłoszenia. Szczególnie ogłoszenia.
Aktorzy. Tu mam oczywiście swoje subiektywne zachwyty, bo mam też oczywiście swoich ulubionych aktorów od Modrzejewskiej. Zanim zacznę się rozwodzić indywidualnie. Nie zawiódł nikt. Wszyscy zagrali na niesamowitym poziomie, utrzymując do końca szaleńcze, wodewilowe przecież tempo. No ale mam te swoje osobiste zachwyty dla kilku aktorów szczególnie. Dla Aleksandry Listwan, za znakomitą kreację artystki powiatowej (chociaż z Hamburga) i za śpiew. Dla Pawła Wolaka, który zwiódł mnie kompletnie tym swoim Baldurem. Zupełnie nie spodziewałem się, że to aż tak mały człowiek i oportunista. Dla Mateusza Krzyka umiejętność śpiewania w chwili, kiedy trzyma po sto kilo w każdej ręce. Dla Małgorzaty Urbańskiej i Pawła Palcata — te dwie grane przez nich postacie wprowadzały niepokój samym tylko wejściem na scenę, jednym tylko spojrzeniem. Dla Anity Poddębniak za znakomitą rolę krawcowej. Po pierwszej scenie ze sznurkiem, moje skojarzenia krążyły wokół niejakiego Tureckiego z innego wodewilu. No i zachwyt specjalny dla Ewy Galusińskiej za znakomity finał.
Dodatkowy zachwyt za znakomitą szmirowatą historię sułtana. Poszedłbym na ten spektakl do Modrzejewskiej jakby się na afiszu pojawił.
Kończąc. Zajrzyjcie na stronę spektaklu, tam są wszystkie osoby realizujące, których w swej ignorancji nie wymieniłem. No i cała obsada. Kupujcie bilety jedźcie oglądać wodewil u Modrzejewskiej, bo bardzo warto.
Ale żeby było jasne, bo już też takie wątpliwości ktoś mi przedstawił. Sen srebrny Salomei jest (dla mnie) nadal numerem jeden Legnickiej sceny. Tamtych emocji ściśniętych w kilkudziesięciu minutach nic tak łatwo nie rozmyje.
No i na sam koniec, jak ktoś dotrwał. Byłem kilka razy w życiu w teatrze, ale pierwszy raz udało mi się przeżyć dramę na widowni i dokładnie miejsce zaraz za mną. Dwie osoby, opuszczające spektakl w antrakcie i świętym oburzeniu jednocześnie. Niestety pomimo niewielkiej odległości, nie do końca znam powody świętego oburzenia. Mogę się jedynie ich domyślać. Domysły zachowuję dla siebie dla podbicia wartości dramy.