Sukienki z Kanady
Byłem wczoraj na chwilę w latach osiemdziesiątych. Straszne to czasy były.
Na wycieczkę do swoich wspomnień zabrał mnie Maciej Archon Michalski.
Ale po kolei.
Wczoraj w Lubuskim premierę miał spektakl Michalskiego — Kanadyjskie Sukienki, ale sama historia nie jest jakby premierowa, bo Archon opowiedział ją już w swoim filmie z 2011 roku. I teraz tak, ja tego filmu nie widziałem co z jednej strony daje mi świeżość spojrzenia, z drugiej strony nie mam pełni obrazu. Przynajmniej mam wrażenie, po obejrzeniu zapowiedzi, że w filmie ta historia zatacza znacznie szersze kręgi. Nie wiem czy to dobrze czy źle i niekoniecznie chciałbym się stawiać w roli anegdotycznych kóz, jedzących taśmę filmową. Film muszę zobaczyć, co może być trudne, bo na vodach go raczej nie ma, natomiast spektakl urzekł mnie niesamowicie.
Oprócz tego, że trochę przeraził.
Historia przedstawiona ma korzenie w życiu reżysera, nie wiem na ile jest prawdziwa. To co w niej przeraża to wszechobecna przemoc. I nie, spektakl nie jest jakoś specjalnie brutalny, chociaż pojawiają się tam sceny przemocowe, ale jego bohaterowie są wobec siebie niezwykle okrutni w codziennym, normalnym obyciu. Fabuła kręci się w zasadzie wokół jednej rodziny. Przyszło mi do głowy porównanie z rodziną z To wiem na pewno, również oglądanym na scenie Lubuskiego. O ile tamta rodzina była splątana koluzjami i tajnymi sojuszami, o tyle tu każdy jest sam w swoim misternie zbudowanym kłamstwie. Nikt nie jest szczęśliwy, nikt nie wybrał swojej drogi sam i mści się za to na bliskich. Co najsmutniejsze, to ciężko znaleźć tam kogoś nieuwikłanego, kogoś niewinnego. Piszę dość na gorąco i treść jako taka cały czas gdzieś mi jeszcze krąży po głowie i klocki mi się dopiero układają, a jest tam trochę rzeczy do przemyślenia i zrozumienia jeszcze.
Natomiast co do formy, muszę przyznać, że miałem pewne obawy, wywołane na początku, ale na szczęście szybko rozwiane. W pierwszej minucie przeleciała mi myśl, że spektakl będzie mocno przegadany. Może spowodowała to bardzo rozbudowana scenografia, może coś innego, ale bardzo szybko pojawiły się emocje i historia nabrała tempa. Jeżeli idzie o reżyserię to trzeba przyznać, że majstersztyk. Cała sztuka opiera się na retrospektywnych przebłyskach, które zrealizowane zostały znakomicie. Niesamowite, że kiedy przenosiliśmy się w te lata osiemdziesiąte, to aktorzy nie tylko wyglądali młodziej, oni byli rzeczywiście młodsi.
Wspominałem już scenografię, ale trzeba napisać zdanie więcej, bo jest dziełem samym w sobie. Zagrała naprawdę świetnie i dopełniła dynamiki przenoszenia się po wspomnieniach bohaterów.
Podsumowując, dobre bardzo to dzieło i pewnie wiele rzeczy pominąłem albo jeszcze do mnie nie dotarły, ale pisz ę dość szybko o tych doznaniach, bo warto pojawić się w Zielonej, póki Sukienki wiszą jeszcze afiszu. Jedna z zagadek, która mi chodzi po głowie, to szczególna rola Matki Boskiej która otwiera i zamyka przedstawianie. Prócz tego, że jest świetną klamrą i wspaniale w tej roli śpiewa Vũ Thị Thanh Huyȅn, to mam wrażenie, że gdzieś mi uciekł jakiś cel czy jej szczególna rola.
Bardzo polecam
Oficjalna strona spektaklu i informacje: