Święto nerdów
zdjęcie z internetów, bez Tuffira
Dużo będzie pisane w najbliższych dniach. Będą głosy uwielbienia, będą też nienawiści. Nazwisko Atrydów będzie odmieniane przez przypadki częściej niż po zbrodni Klitajmestry. Szczególnie głośno będzie we wszystkich mediach nerdowych. Nowa ekranizacja Diuny będzie rozpalać nerdowe emocje. Bo Diuna w świecie nerdów jest cholernie ważna. Jest na wyższym poziomie ważności niż książka o tym, że trzeba wrzucić obrączkę do wulkanu. Jest ważna podobnie jak pytanie czy androidy marzą o elektrycznych owcach. Jest ważna jak pytanie ile jest sześć razy siedem. A każda ekranizacja tak ważnej pozycji będzie budziła mnóstwo emocji. Obudziła tez moje. A ja jestem zachwycony.
Od początku do końca to jest moja Diuna. To jest mój Paul, moja Jessica, Duncan, Stilgar i w ogóle wszyscy (prócz Thufira Hawata który kompletnie nie jest mój). Interpretacja Villeneuve’a trafia do mnie w stu procentach. Ekranizacja jest dość wierna ale jednocześnie przemyślana tak, żeby nie tracili na fabule ci, którzy jeszcze książki nie znają. Dla tych co znają reżyser zostawia mnóstwo smaczków i mrugnięć okiem.
Oczywiście są rzeczy do których mógłbym się przyczepić. Film nie wspomina na przykład nic o dżihad butleriańskiej i o tym dlaczego nie ma komputerów. Mentaci nie są wyjaśnieni w ogóle. Ot tylko przewracają oczami (ten trick zresztą też mi się bardzo podobał). Wreszcie dr Kynes przedstawia się od razu jako Liet-Kynes co mnie dość mocno zdziwiło. Znalazłoby się też wiele innych rzeczy, ale całość przyćmiewa te drobnostki. Nie chcę i nie będą się czepiał. Za bardzo mi się podobało.
Film jest też pięknie ograny muzycznie. Zimmer nie poszedł w banał w który było łatwo wpaść. Bałem się trochę armii Ormian z dudukami i innymi obojowatymi dźwiękami, ale dostałem bardzo dobrze skrojone z filmem dźwięki. Nawet w sumie te dudy dobrze wypadły. A jak już przy dudach jesteśmy to, Caladan piękny też wyszedł.
To jest Diuna na którą czekałem. Ta premiera to wielkie nerdowe święto.
Aha, nie pojawia się w filmie Feyd Rautha. Czyżby Sting się nie zgodził na rolę i odpuścili?