Przejdź do głównej zawartości

Kordian

· 3 min aby przeczytać

grafika zaczerpnięta z profilu Teatru Lubuskiego na Facebooku

Dawno nie było nic o doznawaniu. Co nie oznacza, jakobym nie doznawał. Dawno nie było też nic o wodzie sodowej oraz gąsce Balbince. To ja przepraszam…

No ale w teatrze byłem. Na premierze. Polecam.

Teatr polecam. Premiera mniej.

No, ale byłem w tym teatrze. Teatr Lubuski w Zielonej Górze wystawił Kordiana. Jako, że szczerze nienawidzę polskiego dramatu romantycznego to pojechałem. Zabraliśmy też dzieci, co mają mieć lepiej.

Samo przedstawienie dobre. Nie żebym piał z zachwytu, ale jak wspomniałem dramat romantyczny mię męczy, więc może się nie znam. Kordianów było trzech, przy czym dwóch debiutowało na zielonogórskiej scenie. Debiutowali zresztą bardzo dobrze. Szczególnie trzeci Kordian grany przez Pawła Wydrzyckiego przypadł mi do gustu. Chętnie będę go widywał na afiszach.

Pomysł na ogranie Słowackiego polegał na przeniesieniu akcji do szpitala psychiatrycznego, który to szpital wystawia Kordiana w ramach terapii. To pozwoliło na pocięcie i znaczne skrócenie dramatu, który z jednej strony stał się bardziej strawny, ale z drugiej stał się nie do ogarnięcia dla kogoś kto Kordiana nie zna, bądź nie pamięta. A jest przecież rzeczą oczywistą, że nie pamięta go nikt. Jak będziecie się wybierać to warto jakiś krótki bryk ogarnąć wcześniej. Żaden to spoiler, a podczas spektaklu będziecie się bardziej orientować.

Żeby się przyczepić, bo muszę się przyczepić, to nie bardzo rozumiem po co widownia została zbudowana na scenie, w sensie dookoła. Nie do końca rozumiem ten zabieg. O ile podobne rozwiązanie w pełni tłumaczyło się przy “Gdy przyjdzie sen” o tyle ten Kordian, moim zdaniem, mógł być zagrany na normalnej scenie i domyślnej konfiguracji widowni.

Ale, jak wspomniałem Kordiana w Lubuskim polecam — warto.

Natomiast na sam koniec taka ciekawostka. Siedzę ja na tej sztuce i wylazł ten Kordian na Mont Blanc i zaczyna tam te swoje romantyczne wywody. Wiecie, jest tam taki moment w tym dramacie. Dość ważny chyba w sumie. Tak mówią. I całkiem niedaleko kobieta dostaje ataku kaszlu. I im bardziej ten Kordian (akurat wtedy grany przez Jamesa Malcoma, którego podziwiam za część monologu wygłoszoną, we wstrzymanym w połowie podciągu na rękach) tam się unosi, tym głośniej kobieta kaszle. Przeszło mi przez myśl, że dostała ataku kowidu i zaraz nas wszystkich zamkną (tym bardziej, że widzowie teatru jak wiedźmini, mają immunitet na zarazy i maseczek nie noszą), ale kiedy inspicjent zatroskany zapytał czy wszystko dobrze, pani powiedziała tylko, że ZAKTRZUSIŁA SIĘ CUKIERKIEM. Mogła sobie popcorn kupić. Mniej zakrztuśny jest.

Ale Kordiana polecam.

Polskiego dramatu romantycznego szczerze dalej nienawidzę.

Więcej o spektaklu i całej obsadzie tu:

PS. W sobotę jadę znowu na premierę. Może też jakieś trzy słowa skreślę, bo gdzieś tam za mną łazi chęć powrotu do spisywania doznań.